"Manru"

 

15 grudnia 2018 odbyła się premiera „Manru” Ignacego Jana Paderewskiego. Trudno znaleźć polską operę tak bardzo wpisującą się w obchody setnej rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego, a zarazem tak dzisiaj aktualną. To właśnie jej twórca jest ikoną walk powstańczych rozpoczętych w Poznaniu 27 grudnia 1918 roku. Jak ta napisana przez Alfreda Nossiga historia sprzed ponad stu lat wygląda dzisiaj? Realizacja dzieła w reżyserii Marka Weissa wpisuje się w ideę opery zaangażowanej społecznie. Przenosi on „Manru” w teraźniejsze czasy, w których pewne tendencje w ogóle się nie zmieniły.

 

„Dawno nie słyszałem tak dobrze brzmiącej orkiestry Teatru Wielkiego i sprawnie śpiewającego chóru. Prowadzący przedstawienie Tadeusz Kozłowski po raz kolejny objawił swą dyrygencką maestrię, wydobywając ze skomplikowanej partytury wszystkie jej poziomy i walory. Muzyka zabrzmiała prawdziwie dramatycznie, potężnie i prawdziwie.

[…]

„Manru” to przedstawienie piękne i mądre. Nic nie jest tu do końca jednoznaczne, nic nie jest biało-czarne. Emocje, przedstawione w najwyższym natężeniu, budowane są wyraziście i konsekwentnie, ale bez przekraczania pewnej granicy. Weiss stworzył opowieść uniwersalną, jednak – i słusznie – bez próby uwspółcześnienia realiów czy odniesienia do jakichkolwiek konkretów społecznych bądź politycznych. Z dużą nadzieją czekam więc na wznowienie dzieła w następnych sezonach.”

Piotr Urbański, Kultura u Podstaw

 

„Obok pary zakochanych mamy jeszcze pierwszoplanowego bohatera trzeciego. Urok (w tej roli fenomenalny Mikołaj Zalasiński), rozdarty między nienawiścią do Manru a uczuciem do Ulany, zawsze kręci się gdzieś obok. Podjudza do gniewu, straszy Ulanę wizją nieszczęśliwego życia będącego konsekwencją związania się z „obcym”, to znów pomaga jej w zdobyciu upragnionych ziół, które, w co wierzy Ulana, mogą odrodzić namiętność między chłopką i jej wybrankiem. Bohater mający budzić w widzach jednoznacznie uczucie nieprzychylności i nieufności, dzięki zmianie zakończenia przez reżysera Marka Weissa broni się jednak i pokazuje swoją dobrą stronę – wolną od spiskowania i nikczemności, ratując Ulanę od samobójstwa. Modyfikacja oryginalnego zakończenia pozostawia widzów z wyjątkowo intensywną iluzją pocieszenia, biorąc pod uwagę fakt, że miłość zdająca się przezwyciężyć wszystko, nawet niesprzyjające warunki społeczne, ostatecznie przecież kona, uśmiercona przez jedną ze stron – opuszczającego rodzinę Manru.

Na brawa oprócz śpiewaków zasłużył również scenograf Kaspar Glarner, który w świetnie wyważony sposób posłużył się współczesnymi środkami do stworzenia odpowiedniej scenografii. Śmiało rzec można, że wiejska uroczystość z pierwszego aktu ma miejsce w sali wyglądającej jak współczesna sala weselna, gdzie dodatkowo uwagę przyciąga nieco kiczowaty napis „LOVE” ułożony z balonów. Nietuzinkowym, fantastycznym rozwiązaniem było również zamienienie cygańskiego taboru z konnego zaprzęgu na kilkadziesiąt motocykli. Bezkonkurencyjny efekt dał ich wjazd na scenę przy zintensyfikowanej muzyce i obrazie drogi wyświetlonym na tylnej ścianie.”

Marta Szymańska, Kultura na co dzień

 

„Uważana za trudną i statyczną muzyka Paderewskiego w Poznaniu, pod batutą mistrza i bardzo doświadczonego dyrygenta Tadeusza Kozłowskiego zabrzmiała z pełną intensywnością i głęboką barwą niezwykle ciekawej orkiestracji. Tak jak podążam za Dominikiem Sutowiczem przez kolejne jego produkcje urzeczona głosem i osobowością młodego tenora, tak podążam za maestrią i wprawą Tadeusza Kozłowskiego, który posiadł rzadki talent wydobywania z orkiestr dźwięków, możliwości i pasji pozornie im niedostępnych, a raczej czekających w ukryciu na katalizator pozwalający im zaistnieć.

[…]

Kolory, szczególnie w pierwszym akcie, ale i w trzecim są przepiękne i doskonale łączą się z akcją na scenie podkreślając ogromną skalę emocji i wartkość zdarzeń. No i te pomysły! Trudno o oddanie na piśmie np. mocy zaskakującej sceny pojawienia się Cyganów na motorach. Jest to jeden z tych momentów w operze, który potem pamięta się latami. Dostajemy więc w poznańskiej inscenizacji wszystko czego pragniemy w operze – piękną muzykę, doskonałe popisy wokalne, przemyślaną, wartką akcję, ładne sceny baletu (choreografia Izadora Weiss), głębię uczuć - po prostu kolory, emocje, kolory…!”

Nadia Attavanti

 

„To co wydarzyło się w drugiej części przerosło nasze oczekiwania, jakbyśmy znaleźli się na zupełnie nowym przedstawieniu. Efekt był podobny jak kiedyś na "Tristanie i Izoldzie" w TWON - muzyka "wbiła mnie w fotel". Faktycznie słychać było bogatą, "wagnerowską" fakturę utworu wydobytą genialnie przez Tadeusza Kozłowskiego. Marek Weiss znalazł świetną formułę, aby pokazać niebezpieczny i dziki świat, z którego pochodzi Manru. Tutaj doskonale muzyka współgrała z obrazem i ruchem scenicznym. Przestrzeń opery poznańskiej nie jest duża, zostaliśmy "najechani" przez motocyklowy gang. Rozegrała się walka o kobietę, walka o władzę, nareszcie pojawiła się namiętność. Domnik Sutowicz pokazał aktorski talent i to, że potrafi śpiewać dramatyczne role. Piękna barwa i odpowiedni wolumen. Trudno nie tylko u nas o ten rodzaj głosu, więc mieliśmy szczęście, że udało się znaleźć Manru, tak jak niełatwo o Lohengrina, a myślę, że Dominik Sutowicz byłby bardzo dobry w tej roli. Wyobraźcie sobie te do tego interesujące, ciemne głosy Azy  (Galina Kuklina), Orosa (Damian Konieczek), Jagu (Szymon Kobyliński), chóry ... Napisałam, że muzyka była "wagnerowska", ale to to był wspaniały oryginalny Paderewski, nic naśladowczego. Godzina muzycznej uczty!”

Opera on Sofa

 

Radio Poznań – Merkury Klasyka: 2018.12.17 KLASYKA MUZYCZNA, omówienie Aliny Kurczewskiej i Mateusza Purcela, od 13 minuty http://merkuryklasyka.pl/archiwum/klasyka_muzyczna

 

Powrót do góry